piątek, 30 marca 2018

1. Achilles. W pułapce przeznaczenia - Cudowna książka, której nikomu nie polecam

Wyobraź sobie, że leżysz w cieniu rozłożystych drzew oliwnych, słońce przedziera się przez listki i przyjemnie łaskocze cię w twarz. Jest leniwie, odpoczywasz zajadając słodkie figi, aż klei ci się broda od ich soku. Nie przejmujesz się tym, leżysz, bo przecież jest tak błogo. Wilgotna bryza znad morza Egejskiego przypomina gdzie się znajdujesz i jest ci z tym jeszcze lepiej. A potem otwierasz oczy i widzisz miasto, hałaśliwe, brudne i nieprzyjemne. Fasada raju rozsypuje się przez ten jeden szczegół. Tak też jest z powieścią „Achilles. W pułapce przeznaczenia.”


Książka, którą zakupiłem za 10 zł w jednym ze sklepów Carrefour zachęciła bardzo solidnym wydaniem. Twarda oprawa, przyjemny papier i informacja o pierwszego miejscu Orange Prize za rok 2012 za tak niską cenę niejako wymusiły zakup. Mimo, że na przeciwnym biegunie stoi sam projekt okładki - sztampowy i przewidywalny - oraz jakiś wyrwany z kontekstu cytat z Timas’a, to nie było się nad czym zastanawiać. Autorka Madeline Miller, nawet po przeczytaniu książki pozostaje dla mnie wielką zagadką, ale o tym nieco później. 

Powieść opowiada o Achillesie, synu Peleusa i bogini Tetydy. Bohatera homerowskiej Iliady nikomu przedstawiać nie trzeba. Nawet jeżeli ktoś nie interesuje się historią, kojarzy to imię, wojnę trojańską, mit o pięcie Achillesa jako jego słabym punkcie. O Achillesie wiele zostało napisane, dostaliśmy przecież całą masę lepszych i gorszych książek o tym bohaterem. Jak więc opowiedzieć na nowo tą samą historię, tak aby czytelnicy sięgnęli po nią?

Najpewniej tak jak zrobiła to Madeline Miller! Książka liczy sobie 422 strony i muszę przyznać, że każda z tych stron wypełniona jest po brzegi antyczną Grecją. Czytając czuć powiew starożytnego świata, niemal czujemy też smak fig zjadanych przez bohaterów. Autorka ma ten dar lekkiego pióra, który sprawia że książki się nie czyta tylko przenosi do miejsca i uczestniczy w wydarzeniach. Nie jesteś obserwatorem gdzieś z daleka tylko częścią widowiska. Opisy nie są nachalne, a bohaterów poznajemy stopniowo, wolno wręcz. To też ma swój wyraz, bo jednocześnie wsiąkamy od pierwszej strony, ale mamy również spore pole do uruchomienia wyobraźni. 

Sam styl pisania byłby niczym, gdyby przedstawiona historia nie spełniła oczekiwań. Gdybyśmy dostali epicki poemat o jajecznicy, przecież nikt by tego nie przeczytał. A więc opowieść! A ta jest… do bólu znajoma. Jeśli zmęczyliście wspomnianą już Iliadę, albo obejrzałeś „Troję” z Bradem Pittem w rogi blondwłosego herosa to w zasadzie masz już cały zarys. Choć od początku wiadomo jaki będzie koniec, autorka prowadzi nas przez Helladę tak jak gdyby zakończenie wcale nie zostało ustalone. Niemal kibicujemy Achillesowi, żeby jednak wyszedł z tego cało (co, tak na marginesie, też mogłoby stać się  ciekawą wariacją na punkcie jego mitu.)

Pierwsze czym odróżnia się powieść, to narracja. Książka opowiada o legendarnym półbogu, ale opowieść obserwujemy oczami niewiele znaczącego wygnańca Patroklosa. Niezdarny syn Menojtiosa opuszcza dom rodziny, gdzie jego drogi krzyżują się z tytułowym herosem. Chłopcy razem dorastają od najmłodszych lat, szkolą się o centaura Chirona i razem też wyruszają pod Troję, aby tam stoczyć bój w nie swojej wojnie. Bardzo dobrze „zagrało” wplątanie bogów w życie maluczkich. 

Na tym należałoby skończyć recenzję, polecić Wam jak najszybsze zakupienie książki i oddanie się jej walorom. Bo gdyby i na tym skończyła się ta powieść, nie miałbym żadnych zastrzeżeń. W tej beczce miodu musi znaleźć się jednak łyżka (druga beczka?) dziegciu. Autorka przedstawiła Achillesa w sposób mocno kontrowersyjny. Jak na półboga, nad którym ciąży straszne przeznaczenie, syn Peleusa jest jednowymiarowy i dziwnie pozbawiony emocji. Ochoczo oddaje się za to homoseksualnej miłości z Patroklosem. Nie zrozumcie mnie źle, nic nie mam do homoseksualistów. Mierzi mnie jednak takie chore promowanie odmienności seksualnej. Pół biedy jeśli byłaby to jedna wzmianka z udziałem dorosłych. Tutaj autorka daje nam jednak stałe relacje wśród dzieci, co jest nie do przyjęcia. Przez wplatanie tego wątku sam nie wiem do koga ta książka jest kierowana. Do mężczyzn chyba nie, bo przeważająca liczba mężczyzn jest heteroseksualna (wg badań w krajach zachodnich niecałe 3% męskiej populacji deklaruje orientacje homoseksualną). Dla kobiet chyba też nie. Zacznijmy od tego, że historia nie należy do ulubionych tematów podczas babskich wypadów a i miłość dwóch chłopców pewnie też nie. A więc do młodzieży? Oby nie! Promowanie homoseksualizmu wśród młodzieży, jak już wspomniałem, uważam za chore. Więc dla kogo ta książka jest?   

Madeline Miller jest dla mnie wielką zagadką. Z jednej strony chętnie sięgnąłbym jeszcze po jej twórczość, bo ma dar do pisania. Problem  w tym, że póki co nic więcej nie napisała. Mam również obawy, że znów pojawią się tam niepasujące do całości wątki. 

PS. Co to w ogóle za tytuł? Nie dało się tego przełożyć lepiej.  Przecież oryginalne „The Song of Achilles” nijak ma się do polskiego tłumaczenia. Czy nie lepiej byłoby po prostu napisać „Pieśń o Achillesie”?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz