wtorek, 26 maja 2020

39. Coś - zawsze musi być ten pierwszy, od którego wszystko się zaczyna

Są takie klasyki, bez których nie byłoby innych wielkich dzieł. Są takie produkcje, które nakreślają dany gatunek, pozostając przy tym w cieniu. Nowela Coś Johna W. Campbella jest tego idealnym przykładem. Pozostawała zapomniana przez szereg długich lat, by za sprawą fenomenalnego wznowienia przypomnieć o sobie z pełną mocą



Wydawnictwo Vesper wyrasta w moich oczach na lidera wśród polskich firm trudniących się tym rzemiosłem. Po wznowieniu Egzorcysty i Zew Cthulhu przeszedł czas na Coś. Książkę zakupiłem wprost ze strony wydawcy za całe 22 zł i muszę powiedzieć, że to bardzo dobrze wydane pieniądze. Twardą okładkę zdobi sugestywna grafika Macieja Komudy (wewnątrz również natrafimy na wiele prac tego autora, ilustrujących odrażające monstra tytułowego "Cosia"). Mały minusik muszę postawić przy objętości pozycji. Przy 241 stronach, realnej treści mamy tak na prawdę tylko na 160. Resztę zajmują grafiki, przedmowy, noty wydawców, posłowia. Moim zdaniem sztuczne i niepotrzebne wydłużanie zawartości.

Fanom horrorów science fiction nie muszę opowiadać o czym jest ta historia, bo pewnie znają ją na pamięć. Aby zachować przyjęte ramy recenzji nakreślę jednak w skrócie zarys wydarzeń. W latach 30-tych, pośród zamarzniętych pustkowi Antarktydy, grupa naukowców natrafia na zagrzebany pod lodem statek obcych. Postanawiają zbadać znalezisko dokładniej, zaczynają więc systematycznie przebijać się przez lód aż do samego wraku. Kiedy w końcu im się to udaje natrafiają na zamarznięte zwłoki przybysza z innej planety. Aby lepiej mu się przyjrzeć, transportują go do bazy i zostawiają na noc aby odtajał przy piecu. Rankiem okazuje się, że po zwłokach nie ma śladu. Obcy przebudził się i zaczyna skrytą grę, której celem jest wydostanie się z tego śnieżnego piekła.
W 1982 r. John Carpenter pokazał nam The thing i świat telewizyjnej grozy już nigdy nie był taki sam. Film dziś zaliczany do absolutnej klasyki obok Obcego i Inwazji porywaczy ciał, kiedyś został wgnieciony w ziemię przez krytyków. Mało kto wie, że nie jest to oryginalny pomysł reżysera. Swą opowieść oparł na noweli Johna W. Campbella zatytułowanej Kim jesteś? Nowela przeleżała w szafie przez dziesiątki lat i nawet niesamowita adaptacja filmowa nie potrafiła tego zmienić. Dopiero włodarze wydawnictwa Vesper postanowili ten stan rzeczy zmienić, dając nam pięknie oprawioną i bogatą w treść książkę (mam na myśli dwa opowiadania, a nie wymienione zapychacze). 

Tytuł przez blisko 90 lat ewoluował znacząco, zaczynając od Pandory, Piekielnego lodu, czy Kim jesteś?, ns obecnym The thing lub Coś kończąc. Skąd taka rozbieżność? Wydaje się, że tylko dwa pierwsze są właściwe. W pozostawionych rękopisach i maszynopisach czasami widnieje jedna, czasami druga nazwa. Pozostałe to już znak obecnych czasów. Po światowym sukcesie ekranizacji te nowe są po prostu bardziej rozpoznawane  i marketingowo chwytliwe.  

Historia w noweli jest krótka i w gruncie rzeczy mało odkrywcza. Ale tak możemy powiedzieć dziś, w dobie przesytu i wtórności. Widzieliśmy już niemal wszystko i ciężko nas zaskoczyć. Inaczej rzecz miała się wtedy gdy Campbell ją pisał. Literatura grozy opierała się głownie na wiktoriańskich, nieświeżych już wówczas, opowieściach o duchach, prozie Edgara Allana Poe i obowiązkowych Draculi i Frankensteinie z przełomu wieków. Nikt nie wyobrażał sobie obcych potworów z innych światów niosących śmierć na ziemi. Nikt poza Campbellem. 

Wielkim plusem całej opowieści jest jej techniczna uniwersalność. Narracja została poprowadzona w taki sposób, że nawet dzisiaj nie razi. Wiele fenomenalnych dzieł bardzo brzydko się starzeje, nieraz krwawią oczy podczas czytania (vide książki Lema), tutaj tego problemu nie ma. Bohaterowie, ich wyposażenie i pojazdy równie dobrze mogli by dzisiaj pracować na Antarktydzie. 

Warto nadmienić jeszcze jedną nieoczywistą rzecz. Nowela Coś dostała kontynuację! Nie dokończoną w prawdzie, ale jednak prócz znanej nam historii mamy jeszcze jedną, której akcja przenosi nas o kilkadziesiąt lat później. Tę niedokończoną opowieść możemy przeczytać w wspomnianym wydaniu od Vesper. 

Coś to absolutna klasyka, którą każdy fan powinien poznać. Mimo, że niczym nie potrafi zaskoczyć (adaptacja Carpentera jest bardzo wierna oryginałowi, wiec kto widział film już wszystko wie) to jest to pozycja obowiązkowa na liście każdego miłośnika kosmicznych horrorów. 

Ocena: 7/10


PS. W filmie jest taka jedna scena, od której wszystkie włosy (nie tylko na głowie) staja dęba. Mam na myśli sekwencje z próbką krwi. Jeśli w pomroczności jasnej jej nie kojarzycie to włączcie film poniżej:


2 komentarze:

  1. To że czyta się dobrze, to może jednak zasługa tłumacza? Wspominasz o autorze ilustracji, no fajnie, ale chyba Campbell nie pisał po polsku, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że czyta się dobrze to zasługa pisarza, każdy ma przecież swój unikatowy styl. Można pisać jak King albo Schulz o niczym i zrobić z tego sztukę. Tłumaczenie ma być po prostu wierne. Ostatnie zdanie nie ma sensu więc się nie odniosę...

      Usuń