poniedziałek, 19 listopada 2018

13. Szczury Wrocławia - Nihil novi i... bardzo dobrze.

Wyobraźcie sobie, że idziecie na randkę ze starą znajomą. Nie ważne jak się ubierze czy wymaluje i tak wiecie czego możecie się spodziewać. Niczym was nie zaskoczy. Gdzieś w latach 60' zombie szturmem zdobyły kino, potem książki i seriale. A teraz? Cóż, raczej stagnacja. Nie inaczej jest z książką Roberta J. Szmidta Szczury Wrocławia. I wiecie co? To naprawdę rewelacyjnie!


Książkę wydało Insignis. Albo się wcześniej nie spotkałem z tym wydawcą, albo przeoczyłem jego logo na okładkach. W każdym razie dla mnie to pewna nowość i zarazem bardzo pozytywne zaskoczenie. Insignis wydał książkę w bardzo dobrym stylu. Osobiście podoba mi się motyw zawarty na okładce. Coś w stylu Let's get ready to rumble!

W prawym narożniku zakuty zomowiec z pałą, w lewym urodziwy zombiak w wyjściowej szacie. Dla mnie bomba! Grafika ładna, jednoznacznie sugerująca co też w środku znajdziemy. Mimo, że to jest to co tygrysy lubią najbardziej to słyszałem też opinie negatywne. Dla niektórych odbiorców jest brzydka i odpychająca. Wzbudza więc skrajne emocje, co też wychodzi sumie na plus. Książka liczy 542 strony, a więc sporą objętość jak na (nie oszukujmy się) niezbyt ambitny temat.

Tematyka żywych trupów wyczerpała się już po pierwszym obrazie od Romero (Noc żywych trupów - 1964r.) i każda kolejna pozycja powiela to samo. Z pustego to i biblijny król Salomon nie nalał. Co więc można zrobić, aby tchnąć trochę życia świeżości do tego gatunku? Po pierwsze przenieść miejsce akcji znad Missispi w bardziej egzotyczne rejony. Po drugie osadzić ją w jakichś ekstremalnych ramach czasowych. 

I tak dostajemy rok 1963, w którym komuna galopuje w ludowej Polsce niemiłosiernie, a prym wiodą partyjni notable. Nad Wrocławiem szaleje burza i coś jeszcze. Epidemia czarnej ospy opanowała miasto. Milicjanci zostają oddelegowani do pilnowania izolatoriów dla zarażonych, a do ich zadań oficjalnie należy przestrzeganie, aby żaden potencjalny zarażony nie uciekł z ośrodka. Faktycznie jednak ich najważniejszym wyzwaniem jest przechwycenie przemytu bimbru do środka. 

Upalny letni wieczór przeradza się w noc grozy w chwili, gdy na jednym z pięter wybucha panika. Lekarz skacze przez okno, po czym ginie na chodniku. Za nim wypadają pacjenci i  również umierają by za chwilę powstać z martwych i siać spustoszenie. Młody dowódca Mielech musi stawić czoła zagrożeniu. Jak myślicie, uda mu się? 

***SPOILER***

No nie, nie udało mu się. W ogóle to czytając powieść Szmidta lepiej nie przywiązywać się do konkretnych postaci. Niczym jak w Grze o tron, trup ściele się gęsto. 

***KONIEC SPOILERA***

Najsłabszym elementem historii są postacie. Nawet nie o to chodzi, że są płaskie i jednowymiarowe, bardziej mam namyśli, że nie bardzo jest się kim utożsamić. Żyjemy w kraju pooranym bliznami półwiecznej sowieckiej okupacji i choćbyśmy nie wiem jak się starali to nie będziemy "kibicować" zomowcom i ich zwierzchnikom w tej walce. No nie i już! Zwykłym obywatelom Wrocławia też nie warto bo autor potraktował ich jako mięso armatnie. Antykomunistyczne podziemie na łamach powieści pojawia się gdzieś około czterechsetnej strony i niczym meteor zaraz znika. Przez tą krótką chwilę jest tak nieudolne, że aż wzbudza uśmiech politowania.

To pierwsza książka od Roberta Szmidta jaką przeczytałem i warsztatowo to bardzo dobra pozycja. Historia przedstawiona może nie jest zbyt głęboka, ale w kontekście żywych trupów to standard. Sporo przeczytałem książek o zombie, widziałem wysokobudżetowy serial The Walking Dead i kinowe produkcję w gwiazdorskiej obsadzie (m.in. Brad Pitt, Milla Jovovich.) Wszystkie łączy to samo - miałka fabuła bez zbędnych filozoficzno-egzystencjalnych przemyśleń oraz czysta niczym niepohamowana rzeźnia. Jeżeli lubicie horrory klasy B i hektolitry wylanej posoki to przy Szczurach Wrocławia będziecie się bawili wyśmienicie. Grunt to nie nastawiać się na tzw. "coś więcej". 

Co tu dużo mówić, wspomniana rzeźnia jest na stronach powieści wszechobecna. Opis masakry w żeńskim akademiku dla uczennic szkoły pielęgniarskiej powinien przejść do klasyki gatunku. To samo tyczy się jeszcze kilku innych scen, ale ich nie opiszę. Nie chciałbym za dużo zdradzić. 
Są momenty w książce, gdzie mimochodem pojawia się uśmiech. Jeden taki fragment przytoczę, bo ten jeden krótki cytat spowodował, że ostateczna ocena książki jest o jeden stopień wyższa:
"- Mój Donald wysoko mierzy - dodała kobieta nie bez dumy, przygładzając grzywkę syna.
- Pani co? - zdziwił się Schroder.
- Mój syn - odparła urażonym tonem. - Ma na imię Donald. Po ojcu.
(...)
- Wie pani... - urwał, zastanawiając się co powiedzieć. nie chciał jej urazić, a z drugiej strony śmieszyły go takie deklaracje. Chłopak o tak egzotycznym i co tu ukrywać, zabawnym imieniu będzie miał ogromne problemy z przetrwaniem szkoły, a co dopiero ze zrobieniem kariery politycznej. Karol nie wyobrażał sobie sytuacji, w której ktoś na kolejnym zjeździe partii zapowiada wejście na trybunę premiera rządu: "A teraz wysłuchamy towarzysza Donalda Jakiegośtam". Boki zrywać! Jego wzrok spoczął na pobliskiej gablocie reklamującej program kina dworcowego. Wisiały tam dwa plakaty. Z bliższego szczerzyły się do niego facjaty jeszcze bardziej ryżych i piegowatych bliźniaków dosiadających ptaka przypominającego krzyżówkę łabędzia z pelikanem. - Prędzej Jacka albo Placka obwołają prezydentem - dokończył pod wpływem impulsu, nie kryjąc rozbawienia."
I na tym zakończmy.

Ocena 6/10



2 komentarze:

  1. Chętnie przeczytałabym jakiś horror. Tymczasem mam inne plany, ale może w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie jest to Twój ulubiony gatunek i tylko czasem masz ochotę na horror to polecam coś bardziej ambitnego od Szczurów... np. którąś z pozycji Johna Ajvide Lindqvista. ;)

      Usuń