Marvel znany jest wąskiemu gronu odbiorców od lat 40 ubiegłego wieku, za sprawą wydawanych przez siebie komiksów. Reszta świata poznała Iron Mana, Hulka i resztę w 2008 roku przy okazji projektu pt Marvel Cinematic Universe. Komiksy opanowały Amerykę (w większym stopniu) i świat (w mniejszym), filmy przeszyły już do historii kinematografii. Czas więc przyszedł na podbój kolejnego nieznanego lądu - literatury. Jeżeli więc zaczynać to z wysokiego "c".
Nie ukrywam, że komiksy są dla mnie czytadłami drugiej kategorii, choć część z nich zdecydowanie przemawia do mnie artyzmem wykonania. Zafascynowany natomiast jestem filmami. W zasadzie fascynuje mnie to, jak z płytkich opowiastek o facetach w kolorowych rajtuzach udało się wyczarować coś poważniejszego w kinie. Gdy pojawiła się zapowiedź polskiego przekładu książki Stuarta Moora Wojna bohaterów, nie zastanawiając się długo zakupiłem. Wydaniem zajęło się Insignis, które prywatnie bardzo cenię. Pozycja liczy sobie 388 stron tekstu, nadrukowanego raczej dużą czcionką. Okładka przedstawia bohaterów powieści i tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt (co tam u licha robi Wolverine ?!).
Ta przyjemność kosztowała mnie jakieś 27 zł.
Ta przyjemność kosztowała mnie jakieś 27 zł.
Książka niczym u Hitchcocka zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem akcja jeszcze się rozkręca. Tragedia pewnej szkoły, do której przyczynili się pośrednio ludzie o nadnaturalnych cechach i zdolnościach doprowadziła do debaty nad przyszłością superludzi. Strach podpowiadał, że należy baczniej obserwować ich działania i kontrolować super moce. Sęk w tym, że jak każda tak ważna decyzja, tak i ta zyskała swoich zwolenników jak i przeciwników. Tony Stark, człowiek otwarcie mówiący, że jest Iron Manem opowiada się za większą kontrolą, inni zamaskowani, jak np Kapitan Ameryka nie chcą poddać się ograniczeniom. Niezgoda prowadzi do konfliktu, konflikt do coraz liczniejszych strać, a te z kolej do największej wojny bohaterów w dziejach.
Dla kogoś takiego jak ja, a więc dla człowieka będącego na bakier z komiksami, Wojna bohaterów to ta kinowa odsłona, bardziej poważna, a zarazem stonowana. Sięgając po książkową adaptację musimy przełknąć gorzka pigułkę. Powieść jest napisana na podstawie komiksowej opowieści, która z filmem ma tyle wspólnego co kot z psem. Niby obydwa to ssaki, mają łapy, pyski i ogony, ale poza tym to dwa różne, odmienne byty. Stąd też w książce mamy zarówno Wolverina, Fantastyczną czwórę jak i mniej znanych i lubianych (przynajmniej przeze mnie) jednostek jak np. She-Hulk, czy Herkules.
Czegoż tu nie znajdziemy! Między wymiarowe więzienie, złowieszczy klon Thora i nieprzebrane armie podwodnego królestwa Atlantydy. Prawda, że niepoważnie? Oczywiście, że tak, ale tylko rozpatrując to pod kątem filmowo-literackim. W komiksach takie rzeczy są na porządku dziennym. Książka została oparta na graficznej opowieści Marka Millara z 2006 roku i warto tutaj dodać, że to jeden z najważniejszych komiksów w historii Marvela. Jednakże cóż z tego, skoro to co sprawdza się świecie komiksu, nie ma przekładu na srebrny ekran czy strony książki. Filmowcy odrobili prace domową, Stuart Moor niestety nie.
Mimo, że historia jest wzniosła i porusza ważne społecznie tematy to trąci też miejscami kiczem podobnym do fioletowych kalesonów i maski Hawkeya. To mój główny zarzut do tej i kolejnych książek z serii. Drugim, już mniejszym, jest styl pisania autora. Nie jest to wielkie dzieło literackie i na pewno nie przejdzie do klasyki, ale czyta się szybko i w sumie... bardzo przyjemnie. Książkę można wciągnąć jednego wieczora.
Generalnie nie nudziłem się podczas czytania, mimo wad, które przytoczyłem. Podobało mi się, choć pewnie duża w tym zasługa uwielbienia dla kinowego uniwersum. Książkę można polecić funboyom komiksowym z czystym sumieniem; kinowym widzom również, choć tutaj z dużą dozą rezerwy i dystansu. Całej reszcie pewnie nie.
Ocena 5/10
PS. Wojna bohaterów ma się nijak do angielskiego tytułu Civil War. Kolejny ukłon w stronę polskich tłumaczy. Chapeau bas.
PS. 2. W serii ukazały się do tej pory na polskiej ziemi jeszcze: Saga mrocznej Phenix oraz Spiderman: wiecznie młody.
PS. 3. A pierwszą powieścią ze świata Marvela jest, zapomniana już mocno, Czarna Wdowa. Na zawsze czerwona.
Mnie również nie zachwyciła :/
OdpowiedzUsuńSaga Mrocznej Phenix też nie zachwyciła :( cala nadzieja w Spidermanie.
Usuń