Strony

wtorek, 2 kwietnia 2019

24. Świt 2250 - Geralt z Rivii i postapokalipsa rodem z Fallouta

Post-apokalipsa to osobny dział sci-fy i fantastyki, coś jakby połączenie tych dwóch gatunków. Na przestrzeni ostatnich 150 lat powstało sporo bardzo dobrych powieści osadzonych w tych realiach. Wspomnieć można choćby Piknik na skraju drogi, Kocią kołyskę czy Głowę Kasandry. Obok tych fenomenalnych pozycji dostaliśmy całą górę bezwartościowych książek. Świt 2250 jest pewną niewiadomą i na pozór ciężko zakwalifikować ją do którejś z grup.


Książkę broszurkę kupiłem w jednym z moich ulubionych antykwariatów w Krakowie. Jak większość książek Andre Norton, kosztowała śmieszne pieniądze i jeżeli pamięć mnie nie myli to wydałem całe 2,50 zł. Wydanie z 1990 roku zostało popełnione przez wydawnictwo Versus i jest poprawne. Nie ma się do czego przyczepić, ale też zachwycać się nie ma nad czym. Okładka, w mojej subiektywnej ocenie, daje radę. Rzadko który projekt trafia w mój gust, a w tym przypadku wszystko do siebie pasuje, jest klimatycznie i bez przesady. Nazwałem ją broszurą ponieważ liczy sobie tylko 171 stron.

Opowieść to o białowłosym mutancie przemierzającym pustkowia z mieczem w ręku. Z racji swojej odmienności bohater jest nieakceptowany w otaczającym go świecie. Geralt z Rivii jako żywo, zakrzykniecie! Nic bardziej mylnego, odpowiem. Nie wiem czy Andrzej Sapkowski wzorował się na na opowieści Andre Norton, ale podobieństwo jest uderzające. 

Główny bohater ma na imię Fors i pochodzi z plemienia Gwieździstych. W wyprawie towarzyszy mu kotka Lura. nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że zwierzaka również cechuje pewna mutacja. Lura jest olbrzymim kotem, wielkości większego psa. 

Jak na objętość 171 stron książka zrzuca na nas lawinę problemów natury moralnej, niegodziwości i problemów społecznych. Tym samym gubi najważniejszy element - fabułę. Opowieść jest miałka i nieinteresująca, przewidywalna i męczącą (całe szczęście, że to tylko 171 stron!). Andre Norton to uznana na świecie pisarka, czego - przyznam się - nie rozumiem. W Polsce jej książki można nabyć za kilka złociszy i cena jest tutaj adekwatna do zawartości. Może w roku 1952, kiedy powieść powstała, jej odbiór był inny, być może nastawiony bardziej na ówczesne problemy te realne i urojone. Świt 2250 pojawił się w niezwykle trudnym momencie w dziejach ameryki. Zimna wojna rozpoczęła się na dobre i wizja wojny atomowej jawiła się jako coś możliwego, ale wręcz pewnego. Połowa XX w. to wciąż brak akceptacji dla odmienności włączając w to również kolor skóry. Norton jedną z głównych swoich postaci uczyniła Afroamerykanina, nadała mu przy tym równe prawa z innymi, uczyniła przyjacielem. Dziś to wszystko wydaje się oczywistością, ale kilka dekad temu musiało szokować. 

Z drugiej jednak strony okres po drugiej wojnie światowej to rozkwit fantasy i science fiction. Inne pozycje z tamtych lat też poruszały wspomnianą problematykę, nie tracąc przy tym na historii, narracji i dialogach.

Świt 2250 mogę polecić chyba tylko tym z was, którzy za cel obrali sobie przeczytanie wszystkiego z zakresu postapo. Całą resztę zachęcam do sięgnięcia po inne tytuły.  


Ocena 3/10


PS. Świt 2250 jest pierwszą odsłoną mini-cyklu After the Apocalypse. Całość dopełnia jeszcze powieść Gwieździsta odyseja lub inne wydanie pod tytułem Nie ma nocy bez gwiazd (co jest wierniejszym tłumaczeniem oryginału).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz