Trzydziesta już recenzja, taka trochę jubileuszowa, a więc dziś na tapetę wezmę klasykę literatury. Imię róży to książka, o której słyszał pewnie każdy kto choć kilka książek w życiu przeczytał. Sam zbierałem się do niej całe wieki, uważając w swej ignorancji, że to jedna z tych męczących, obowiązkowych i nic nie wnoszących do mojego rozwoju lektur. O Bogu, jakże się fatalnie myliłem!
Swego czasu Gazeta Wyborcza wypuściła serie książkową "Kolekcja Gazety Wyborczej - XX wiek" i to bodaj jedna z niewielu dobrych rzeczy jaką ta gazeta popełniła. Wydaniem zajęło się MEDIASAT i to całkiem poprawny przekład. Twarda oprawa i stonowana, minimalistyczna okładka cechuje wszystkie pozycje kolekcji. 536 stron to zdecydowanie za mało!
Książka przenosi nas do średniowiecznego opactwa benedyktynów, w którym to doszło do morderstwa. Rozwikłania zagadki podejmuje się franciszkanin Wilhelm z Baskerville wraz ze swoim uczniem Adso z Melku. Wędrowcy pojawiają się w opactwie nieco z przypadku, zmierzali bowiem na debatę dotyczącą ubóstwa Jezusa Chrystusa. Opat Abbon przerażony ostatnim zajściem prosi Wilhelma aby ten spróbował odnaleźć mordercę. Giną kolejni mnisi, a ślady prowadzą do pewnej księgi ukrytej w murach klasztornej biblioteki.
Umberto Eco napisał powieść w 1980 roku i z miejsca stała się jednym z największych bestsellerów w dziejach literatury. Autor nie palił się do jej stworzenia twierdząc, że nie ma talentu do literatury, a dialogi nigdy mu nie wychodziły. Po spotkaniu ze swoją znajomą redaktorką usiadł jednak do pisania, czego efekt możemy dziś podziwiać. Tytuł to też ciekawa historia, nie ma powiązania z fabułą, nie ma ukrytego znaczenia i nie mówi nic. Jest zlepkiem słów, które Eco zamieścił na okładce swojej książki. Sam w posłowie pisał zresztą, że tytuł musi taki być, bo gdyby nawiązywał do fabuły, zbyt szybko czytelnik mógłby odgadnąć czego będzie powieść dotyczyła.
Książkę czyta się jednym tchem, ogrom zapiera (choć akcja biegnie w ciasnych murach opactwa) a średniowieczny klimat wręcz wylewa się z każdej strony. Nic w tym dziwnego, wszak Umberto Eco bardziej niż powieściopisarzem był mediewistą i bibliofilem. Imię róży to debiutancka powieść autora i mimo, że wydał w sumie kilkanaście książek, pozostałe nie osiągnęły tak wysokiego poziomu.
W zasadzie nie ma się do czego przyczepić w samej fabule, czy stylu pisarskiego. Imię róży ma natomiast przykrą przypadłość innych wielkich pozycji - jest stanowczo za krótka!
Kupiłem książkę wieki temu, wybrałem ją ponieważ gdzieś w jeszcze dawniejszych czasach zobaczyłem adaptację filmową. Książka miała być rezerwą, w razie gdybym nie miał już żywcem co czytać. Odkładałem ją na bok, spychałem na dalszy plan czytając często jakieś bzdury, mało wartą makulaturę. Nie idźcie tą drogą, nie bądźcie tak głupi jak ja! Jeżeli nie mieliście styczności z Imieniem róży to jak najszybciej musicie po nią sięgnąć. Nie polecam jej nikomu, wręcz zaklinam do czytania! To jedna z tych książek określanych mianem popularnego acz głupiego sformułowania - "must have".
Ocena 9/10
PS. A i film w reżyserii Jeana-Jacques'a Annauda z 1983 r. to też swoista klasyka, tym razem kinematografii i też warto go zobaczyć.
Wiem, wiem, sama ciągle przekładam w nieskończoność lekturę "Imienia róży". :) Ale w końcu nadrobię, przysięgam. :D
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo :P
Usuń