Niewiele na rynku jest książek
katastroficznych, które śmiało można polecić. Pewnie na palcach jednej ręki
policzyć możemy pozycje z realistycznym podejściem do tematu zagłady. A jeśli
mielibyśmy wskazać choć jednego autora takiej powieści to zadanie staje się
jeszcze trudniejsze. Rękawice podjął Sakyō Komatsu i zatopił swoją ojczystą
Japonię. Zobaczmy jak mu poszło.
Zabijając nudę na Akademii
Górniczo Hutniczej, gdzie studiowałem, oddałem się w pełni czytelnictwu. Nie
wiedząc za dużo i nie mając ukierunkowanych predyspozycji co do gatunków
literackich sięgnąłem po bardziej egzotycznego twórcę. Nazwisko Komatsu nic mi
nie mówiło, ale wujek Google twierdził, że to jeden z najbardziej znanych
pisarzy Japońskich. Idąc tym tropem trafiłem na Zatonięcie Japonii, a później poszło
już gładko. Zamówiłem budżetowe wydanie od Wydawnictwa Poznańskiego. Pierwsze
wydanie z 1989 roku dotarło do mnie w jednym kawałku choć z dość luźnymi
stronami. Najtańsze wydanie w kartonowej okładce z jakąś dziwną abstrakcją
graficzną nijak mającą się do treści powieści, nabyłem za jakieś 3-5 zł (kto by
to dziś spamiętał?) Pożółkłe strony, pachnące stęchlizną w liczbie 373 już
niebawem zacząłem wchłaniać.
Powieść opowiada o wielkim
trzęsieniu ziemi, którego skutki mają być opłakane. Setki tysięcy Japończyków
zostaje zmuszonych do walki o życie i swoją ziemię. Na początku ludzie sceptycznie
podchodzą do coraz częstszych wstrząsów. Z czasem jednak zdają sobie sprawę z
zagrożenia. Autor wplótł w opis życia i obyczajów swoich rodaków elementy
katastroficzne. Nie są to nachalne wstawki, dzięki czemu mamy sposobność poznania
kultury i tradycji ówczesnego społeczeństwa japońskiego. Z każdą kolejną stroną
zagłada przybiera na sile, by stać się dominującym elementem. I słusznie, bo z założenia nie
jest to historia obyczajowa z cyklu: jeden dzień z życia corpo-japończyka.
Kamatsu opisuje katastrofę w realny sposób. Nie jest to
słowo do końca właściwe, ale nie potrafię znaleźć odpowiedniejszego.
Katastrofa, mimo że nigdy się nie wydarzyła, jest przedstawiona w sposób tak
prawdziwy jak to tylko możliwe. Nic dziwnego, że wzbudziła powszechna panikę
wśród mieszkańców archipelagu japońskiego. Zapanowało przekonanie, że kiedyś
może nadejść dzień zagłady i że dziwnym trafem może wyglądać jak w książce
Kamatsu. Nie są to bezpodstawne przypuszczenia. Autor pisząc opierał się na
naukowym założeniu ruchu kontynentów, a przy opisach kolejnych wydarzeń,
posiłkował się pracami naukowymi sejsmologów i geologów. Odnoszę wrażenie, że chwilami
wręcz przesadził z dokładnością opisów. Wielokrotnie gubiłem się w miejscach
akcji, bez dokładnej mapy Japonii ciężko ogarnąć cały ten ogrom. Kiedy znów
akcja przeniosła się w plener to wcale nadążanie za aktualnym miejscem nie
stało się prostsze. Wręcz przeciwnie, np. charakterystyka dna oceanu Spokojnego
mogłaby posłużyć jako wkładka do podręczników geografii. I jest to nużące, przyznaje.
Przy całym tym techno-opisie autor nie zapomniał o fenomenalnym
stylu pisania. Fragmentami czujemy ten odmienny, orientalny klimat. Japonia
woła do nas piękną metaforą. Spójrzcie choćby na ten fragment: Smok jest chory.
Wszystkie jego członki przeżarła teraz śmiertelna choroba, która niszczyła
tkankę od wewnątrz. Paliła go gorączka, tryskała z niego krew. Smok wił się i
wierzgał - nieuchronnie zbliżała się chwila, w której ciało ulegnie
rozszarpaniu na strzępy. Piękne prawda?
Jeśli lubicie tematykę katastrofalną i macie serdecznie dość
kolejnego Płonącego wieżowca z Dwaynem Johnsonem w roli głównej, to sięgnijcie
po Zatonięcie Japonii. Poza prawdziwie wykreowaną dawką zagłady, dostajecie niespotykaną
szansę poznania odmiennej kultury i stylu życia. A wszystko to nie ściągając
nawet kapci.
Ocena 6/10
PS. Bez żartów, mapa Japonii naprawdę jest pomocna przy
czytaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz