Strony

poniedziałek, 17 września 2018

8. Anagramy z Warszawy – czyli nie oceniajmy książki po okładce

„Nie oceniajmy książki po okładce” to takie oklepane powiedzenie, które wyszło daleko poza ramy literatury. Chodzi po prostu o to aby oceniać wnętrze, zamiast powierzchowności. Sięgając po Anagramy z Warszawy złamałem tą niepisaną zasadę i kosztowało mnie to bardzo wiele.


Książkę zakupiłem zaraz po polskiej premierze. Pozycja liczy 368 stron. Technicznie jest całkiem dobrze. Na okładce mamy gwiazdę Dawida, przysłoniętą drutem kolczastym. Na pierwszy rzut oka widać więc z czym będziemy mieli do czynienia. Jest Warszawa, Żydzi i II Wojna Światowa. Na odwrocie zachęcający opis od wydawcy,  jeżeli można tak powiedzieć w kontekście historii o holokauście. 

Autor książki Richard Zimler pochodzi z żydowskiej rodziny zamieszkałej jeszcze na początku XX w. w Polsce. Sam Zimler urodził się natomiast w USA, ale z racji pochodzenia temat holokaustu jest dla niego bardzo istotny i emocjonalny. Przełożyło się to na treść książki, choć nie w pozytywnym znaczeniu, niestety. 

Książka rozpoczyna się od odnalezienia martwego dziecka w warszawskim getcie. Adam, bo tak ma na imię odnaleziony chłopiec, jest siostrzeńcem głównego bohatera. Poznajemy podstarzałego psychologa Eryka Cohena, który podejmuje się zadania odnalezienia mordercy i rozwikłania zagadki. A tajemnica wydaje się być na pierwszy rzut oka trudna do odgadnięcia. Adam ma bowiem odciętą jedną nogę, a z ust wystaje mu kawałek linki. Początek jak z thrillerów Hitchcocka. Im dalej w lat tym ciemniej, a czytając odnosi się wrażenie, że trwa to zbyt długo. Tak, niecałe 370 stron może się dłużyć. 

Zarzutów do tej książki mam cały ogrom. Począwszy od postaci głównego bohatera. Były psychiatra, przy oględzinach martwego dziecka zachowuje się niczym Gil Grissom w Kryminalnych zagadkach Las Vegas. Jest opanowany, zimny (choć powinny nim targać szalejące emocje), a przy tym pracuje jak zawodowy specjalista z biura śledczego. Nie ważne, że nigdy wcześniej tego nie robił. Już na początku powieści jesteśmy zmuszeni przełknąć coś bardzo naiwnego. Pół biedy gdyby był to wyjątek, ale tak niestety nie jest.

Może więc książkę uratuje jeden z czynników, który w ogóle spowodował, że po nią sięgnąłem? Wizja Warszawy na jesieni 1940 roku, opis miasta, klimat starych kamienic jeszcze przed zniszczeniami 1944 roku oraz namalowanie słowem obrazu getta od środka – to wszystko spodziewałem się odnaleźć w tej pozycji. Zawiodłem się srogo, bo opisów jest w Anagramach jak na lekarstwo. Nie da się poczuć klimatu tamtego miasta, grozy wojny, strachu. Śledząc kolejne strony nie czujemy zupełnie nic. Temat holokaustu to ciężki temat. Tragiczny los narodu żydowskiego zasługuje żeby o nim pisać w sposób odpowiedni i z właściwym ładunkiem emocjonalnym. W stylu zupełnie przeciwnym od tego popełnionego przez Zimlera.

Wspominałem, że czytając nie czuje się zupełnie nic. Nie jest to do końca prawda, bo czytając od czasu do czasu czuje się złość. Masa głupoty w niektórych fragmentach powieści przekroczyła wszelkie normy. Ci mniej życzliwi mogliby powiedzieć nawet, że na łamach powieści mamy do czynienia z nietolerancją, rasizmem, czy wręcz nawoływaniem do nienawiści. Fragmenty np. o paleniu żydów przez chrześcijan w synagogach, ja przyjmę jako niewiedzę autora (co też w sumie jest niewybaczalne.)   

Książka się dłużyła w kontekście fabularnym, ale paradoksalnie styl pisania jest bardzo przyjemny i lekki. Nie czytałem innych pozycji Richarda Zimlera, jednak po tej jednej widać, że ma odpowiedni warsztat. Może po prostu powinien dobierać inaczej temat swojej pracy. Coś bardziej współczesnego pewnie lepiej by zagrało.

Nie polecam nikomu tej książki. Lepiej czas poświęcony na jej czytanie przeznaczyć na lepszą powieść. Zapewniam, nie będzie najmniejszego problemu ze znalezieniem takiej.

Ocena: 2/10

PS. Nie oceniajcie książki po okładce, bo czasami działa to w dwie strony. Nieraz ładna okładka, nie ma nic wspólnego z odrażającym wnętrzem. W ogóle chyba powinni wydawać wszystkie książki w białej okładce i czarnym tytułem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz