Jeśli pomyślimy o polskich żołnierzach podczas II Wojny Światowej to zaraz staje nam przed oczami
wizja Powstania warszawskiego, obrona Westerplatte, bohaterskiego dywizjonu 303, szturmu na Monte Cassino i wielu jeszcze innych miejscach polskiej chwały, waleczności i niezłomności ducha. Próżno w nich szukać wyczynów polskich marynarzy. W świadomości przeciętnego Kowalskiego kołata się gdzieś w głowie nazwa Narvik, ORP Orzeł i Oksywie, ale w gruncie rzeczy nazwy te nie wiele znaczą. Czy słusznie? Na to pytanie odpowiada Jerzy Pertek i robi to bardzo dobrze.
W moje ręce wpadło wydanie już leciwe (na zdj.), datowane na rok 1967. Tą, a także pozostałe dwie książki z serii (Druga mała flota, Pod obcymi banderami), zakupiła moja lepsza połówka za 15 zł na najpopularniejszym portalu aukcyjnym w kraju. Stan książek zadziwiająco dobry jak ten rocznik, co nas nieco zaskoczyło. Oprawa twarda, z bardzo ładną okładką, a w środku 478 stron po brzegi wypełnionych delicjami. Sama treść książki zajmuje gros objętości, pozostała część to podsumowania, statystyki i opisy wszystkich polskich okrętów. biorących udział w działaniach wojennych 1939-1945. Żeby nie było tak kolorowo muszę dołożyć łyżkę dziegciu do tego kontenera miodu. Skład książki to jakaś zbrodnia. Powoli odnoszę wrażenie, że za komuny wydawanie książek odbywało się bez jakiejkolwiek kontroli jakościowej, niechlujnie ot tak żeby coś wyrzucić na rynek. Kolejny już raz spotykam się sytuacji kiedy w książce pomieszane są strony, niektóre się dublują, czasami części w ogóle nie ma (w tym przypadku, na szczęście, cała treść jest.)
Tyle jeśli chodzi o techniczną stronę. Treść, a więc to co w książce najważniejsze, u Pertka jest na najwyższym poziomie. Barwne opisy, przeplatane relacjami uczestników tamtych wydarzeń pojawiają się niemal na każdej stronie. Wraz z polskimi marynarzami mamy okazję odbyć podróż od Gdyni, przez Bałtyk, Morze Północne i Atlantyk, a na morzu Śródziemnym kończąc. Nie raz da się wyczuć niemal namacalną duszność okrętu podwodnego ORP Orzeł, innym razem mokniemy na pokładzie Błyskawicy. Czujemy satysfakcję z każdego zatopienia przeciwnika i ronimy łzy za każdym razem kiedy nasz okręt idzie na dno. Nie spotkałem wcześniej tak pełnego kompendium wiedzy o polskich działaniach wojennych. Aż chce się zakrzyknąć: WIĘĘĘĘCEJ! i o każdej innej formacji wojskowej. Co więcej książkę czyta się jak dobrą opowieść przygodowo-wojenną
Jeśli o mnie chodzi o Wielkie dni małej floty to lektura obowiązkowa i to nie tylko dla miłośników marynistyki i pasjonatów II Wojny Światowej.
PS. I ten zapach starej książki. Kto go nigdy nie poczuł ten nie wie co to bibliofila!
PS 2. W księgarniach niedawno pojawiło się nowe wydanie. Kto jeszcze nie zakupił to migiem do sklepów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz